Czas goni, wiec trzeba ruszac dalej. W koncu dotarlismy do granicy UA-RO. Tutaj jeszcze wieksza zabawa niz na granicy z Polska. Znowu 2h w plecy, a gdy juz dojezdzalismy do budki, celnik z wielkim, czerwonym, porowatym nosem kazal nam zjechac na bok i wjechac na kanal. No to pieknie....Opukali nam samochod, zrobili balagan i juz prawie rozkrecili caly dach, bo wydal im sie bardzo podejzany - ciekawe dlaczego :P.
Nie znalezli ani broni, ani narkotykow, ani innych podejzanych przedmiotow, wiec puscili nas dalej po jakiejs godzinie. Uffff..... Jeszcze tylko celnicy rumunscy, ale tu o dziwo poszlo szybko. Specjalny pas dla nas, kupno winiety i jazda.
Jesli ktos, kiedys jeszcze powie zle slowo na temat Rumuni to znaczy ze nigdy tu poprostu nie byl. Widoki bajkowe, ludzie przemili, drogi o niebo lepsze. Niesamowity kontrast w stosunku do Ukrainy. Po paru kilometrach trafilismy na bazar z owockami i warzywkami, ktory z daleka zachecal zapachem. Tutaj spotkala nas mila niespodzianka, bo po wypowiedzeniu paru slow po angielsku i gromkim smiechu ze strony rumunskiego sprzedawcy dostalismy 2 cebule za darmo :). Kolejny plus dla Rumunii. Minus za melona, ktory przypominal gruszke bez smaku.
Turlamy sie i turlamy podziwiajac widoki za oknem. Powoli zaczelo sie robic ciemno. Jedziemy, jedziemy a tu nagle GPS nam mowi: skrec w prawo i zjedz na prom. Hm....dziwne....Michal puka i stuka w niego a on znowu to samo. Trzeba bylo sie zatrzymac i sprawdzic o co cho... Wysiadamy z samochodu a tam faktycznie droga sie konczy, a dalej jakies jezioro-rzeczka. Hm...Ciekawe...Patrzymy, a tam faktycznie po wodzie sunie jakies zielone swiatelko. Po ciezkich trudach znalezlismy wjazd na jakis maly, wiejski, chybotliwy prom. Za ostatnie 25 lejow przetransportowal nas jakies 100 m na druga strone jeziora. Plus jest taki ze Westka przezyla pierwsza przeprawe promem.
Najladniejsze trasy niestety zwiedzilismy ostro wytezajac wzrok w ciemna otchlan, ale chyba bylo ladnie, chociaz bardziej bylo widac komary i cmy rozplastane na naszym oknie.
Okolo 2 w nocy dojechalismy do Konstancy , miasta, ktore sternik na promie nazwal "malibu rumunskiego wybrzeza" ( cokolwiek to znaczy :) - grunt ze dotarlismy do wybrzeza.
Znowu trzeba bylo postarac sie o nocleg, a tu zmeczenie daje sie we znaki. Stanelismy w koncu byle gdzie i rano okazalo sie ze zaparkowalismy obok przystanku autobusowego ( zorientowalismy sie, bo rano troszke glosno bylo ).
mówiłam ze Rumunii nie nalezy sie obawiać.tylko wypadków i policji ;)
OdpowiedzUsuń