wtorek, 8 października 2013

Dzień 16 - Cudze chwalicie, swego nie znacie

Droga powrotna była bardzo męcząca, bo długa. Prowadziła nas przez Słowenię, Austrię i Czechy. Wszystkie te Państwa wymagają posiadania winiety ( opłat za użytkowanie dróg ). Przejechaliśmy 1150 km licząc od Karlovačko do Warszawy. Jechaliśmy około 14 godzin z małymi przerwami.
Mimo, że uwielbiamy podróże, każdy powrót jest dla nas wielką ulgą i jest to bardzo przyjemna część wyprawy. Polska przywitała nas przepięknym słońcem. Co tu dużo mówić, chyba lubimy ten polski, swoisty nieład. Lubimy tu wracać!




poniedziałek, 7 października 2013

Pamiątka z podróży

Po całym dniu w zakładzie mechanika "Gburka" okazało się, że oprócz źle dobranych łożysk, mieliśmy niesprawny tłok hamulca i zapowietrzony układ hamulcowy.
Z góry dziękujemy wszystkim mechanikom - paparuchom, którzy lekceważą życie i zdrowie ludzi. Z grzeczności nie podamy ani imion, ani nazwisk, ale konsekwencje wyciągniemy napewno! Póki co wracamy bezpiecznie do domu. Mechanik chorwacki pomógł nam w miarę możliwości, ale opinie ostateczną wydamy po powrocie.


Dzień 15 - krótkie podsumowanie awarii

Po oględzinach mechanika "Gburka" okazało się, że problem faktycznie tkwi w łożyskach. Jednak nie była to kwestia ich zużycia. Ku naszemu zdziwieniu mechanik oznajmił nam, że wymienione przed wyjazdem łożyska były za duże i z wielkim zdziwieniem zapytał się nas: " kto wam to zrobił ?".  Odparliśmy: "mechanik w Polsce". On znacząco na nas popatrzył i zabrał się do roboty bez zbędnych ceregieli. Uruchomił swoje wtyki szemrając coś po chorwacku przez telefon i po chwili oznajmił nam, że potrwa to jakieś 5 godzin, bo muszą dotrzeć do niego odpowiednie części ( dobrze zwymiarowane łożyska). W międzyczasie mechanik "Gburek" się nieco otworzył i dowiedzieliśmy się, że 20 lat pracował z Polakami w Berlinie i miał (podkreślam miał) żonę Polkę, przez co mówił bardzo dobrze po polsku o czym wcześniej nie wspomnialiśmy. Odnieśliśmy wrażenie, że jego doświadczenia z Polakami nie były do tej pory zbyt pozytywne. 



niedziela, 6 października 2013

Dzień 14 - Korenica - "kto szuka, ten znajdzie"

Zostaliśmy uwięzieni w Korenicach i musieliśmy sobie jakoś zapełnić czas, żeby nie zwariować. Idąc tropem powiedzenia: "kto szuka, ten znajdzie", postanowiliśmy wycisnąć z tego miejsca coś ciekawego. I tak nieciekawa z pozoru książka z marną okładką, okazała się kopalnią ciekawych motywów. Znaleźliśmy dróżkę polną, która poprowadziła nas przez piękne, pola, lasy i zapomniane wioski. Nawet pogoda nie przeszkodziła nam za bardzo w podziwianiu otoczenia. Złapaliśmy głęboki oddech tuż pod górami, pośmialiśmy się z babinką przenoszącą siano, podziwialiśmy konie na ogromnym wybiegu. Zmarznięci i zmęczeni wróciliśmy do samochodu. Zjedliśmy ryż ze śmietaną i cukrem ( a właściwie nie zjedliśmy, bo był ochydny). Powoli oczy same nam się zamknęły i tak skończył się kolejny niepewny dzień.

sobota, 5 października 2013

Dzień 13 - Nasza diagnoza samochodowa i cud przyrody - Plitwickie Jeziora

Po serii naszych badań i oględzin samochodu, postawiliśmy na uszkodzone łożysko w lewym kole. Ta diagnoza niestety dyskwalifikowała westę do dalszej jazdy. Staneliśmy przed ciężkim wyborem, co robimy dalej. Powrót do domu tak niesprawnym samochodem jest zbyt ryzykowny, więc musimy go naprawić. Zaczęliśmy szukać mechanika. Okazało się, że najbliższy serwis jest albo w Karlovačko ( ok 100 km.) lub w stolicy (ok 170 km. ).  Tej odległości samochód mógł nie wytrzymać, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Musieliśmy zrezygnować z oglądania jezior na rzecz uzdrowienia naszego środka transportu. Musieliśmy toczyć się dalej. Przejechaliśmy jakieś 30 km i znaleźliśmy mechanika ( na szczęście) w jednej z mieścinek na drodze do Plitwickich Jezior - Korenica (tzw. Baza wypadowa do jezior). Niestety z racji tego, że był weekend pan szanowny mechanik nam nie pomógł. Może  nam pomóc dopiero w poniedziałek. Nie pozostało nam nic innego niż przymusowe przedłużenie pobytu. Z góry przepraszamy wszystkich, którym cokolwiek obiecaliśmy. Wszelkie terminy ulegają anulowaniu. Siła wyższa!

Postanowiliśmy (mimo wszystko) dotoczyć się samochodem do Plitwickich Jezior i obejrzeć ten zachwalany z każdej strony cud natury. Przechadzka parogodzinna (w którą wliczone są wszelkie środki transportu w parku, czyli stateczki i kolejki) kosztowała nas 110 kun za osobę plus opłata za parking 7 kun za godzinę. Warto! Trzeba jedynie wybrać dogodny termin, najlepiej nie weekend i nie w sezonie. Jest to chyba jedna z najczęściej odwiedzanych atrakcji w Chorwacji. Jednak sława Plitwickich Jezior nie jest przesadzona. Wystarczy spojrzeć na nasze zdjęcia. Jest to jedno z miejsc, w którym człowiek przypomina sobie jaki piękny jest świat i że warto jeździć i podróżować.
Wydaje mi się, że jesień jest najlepszym momentem, aby obejrzeć te tereny. Plitvice uraczyły nas tyloma barwami, że na paletach najlepszych malarzy ciężko tyle znaleźć. Przy okazji poprawiły nam nastroje w obliczu awarii. 

Po paru godzinach spaceru, musieliśmy wrócić do miasteczka z mechanikiem. Stanęliśmy w jednej z bocznych uliczek. Po chwili okazało się (właściwie zdradzili to radośnie biegający Azjaci z aparatami fotograficznymi), że za niewielkim, siatkowym ogrodzeniem trzymane są dwa pokaźne niedźwiedzie, stado sarenek, kózek, dziwnych kogutów i dwóch kucyków. 

Po dniu pełnym wrażeń, sen dopadł nas dość szybko.