czwartek, 1 września 2011

Dzień 23

Czas umyka, a my już musimy zmykac z wybrzeża. Rano Michał nakarmił jakiegoś żuka bułką i nutellą, bo się błąkał głodny. Wyspani poszlismy jeszcze pożegnać się z wybrzeżem, gdzie zachwycił nas niesamowicie duży odpływ, który odsłonił kawał rafy. W poszukiwaniu wrażeń połazilismy po niej chwilkę, porobiliśmy parę zdjęć. Potem nadszedł czas szykowania samochodu do niekrótkiej podróży w kierunku Polski (3500 km) co zajęło nam sporo czasu, bo Michał musiał oklepać silnik młotkiem, żeby olej nie wyciekał :). Jeszcze wypiliśmy małą kawkę i dalej w drogę przez Sewillę. Na spanie zatrzymaliśmy się kawałek przed Caceres. Jutro kolejne kilometry nas czekają, więc połozylismy się grzecznie wcześnie spać.

Dzień 22

Michał jak zwykle rano wylądował w wodzie z harpunem. Tymrazem ustrzelił naprawdę sporą rybę (jedna osoba posili się nawet bardzo) swoim nowo zakupionym ostrzem (wczoraj stare zginęło w czeluściach oceanu). Będzie dobry obiad!

Po krótkim riserczu wiatrowym, stwierdziliśmy, że jedziemy dalej, powoli kierując się w stronę domu. Póki co, jednak na celowniku Kadyks (Cadiz). Uważany jest za jedno z najstarszych miast Hiszpanii, ale nie zachwycił nas za bardzo. Typowe, portowe miasteczko południowe. Ciekawostką jest, że kręcono tu Jamesa Bonda i jedną ze słynnych scen, kiedy Halle Berry wychodzi z wody. W filmie można przyuważyć charakterystyczną, żółta kopułę tutejszej katedry zwanej "Nową Katedrą". Trafiliśmy do fastfooda owoców morza, który skusił nas ilością osób siedzących przy stolikach. Zamówiliśmy talerz specjałów z owocami morza, ośmiorniczki i papryczkę marynowaną z tuńczykiem. Nie było to może pierwszorzędne jedzenie, zwłaszcza coś co wyglądało jak pęcherzyki wypełnione ikrą, ale zawsze warto spróbować. W innym barku wypiliśmy ice coffee i dalej w drogę w poszukiwaniu plaży na wieczorny relaks.
Zatrzymaliśmy się w miasteczku Chipione, jednak zanim to uczyniliśmy, krążyliśmy chyba przez godzinę po okolicy, żeby znależć sie jak najbliżej plaży. Okazało się, że najbliżej jak się da w Hiszpanii tzn za drzewami, za lasami, za barierką na parkingu w miasteczku. Nie ma już na południu dzikich plaż niestety.
Przeszliśmy się jeszcze wieczorkiem nad morze i spać.





















Dzień 21

Dzień 21 upływał pod hasłem: lenistwo w Tarifie. Nurkowanie, plażowanie, spacerowanie i rozkoszowanie się pięknymi widokami, bo trzeba przyznać, że plaża Tarify jest najładniejszą jaką udało nam się znależć do tej pory ( na tym tripie ). Biały piasek (dokładnie taki jak u nas na Helu), lazurowa woda, może nieco zimna, ale zA to bardzo orzeźwiająca. Miasto położone jest u styku wód Atlantyku i Morza Śródziemniego i podobno jest rajem dla kitesurferów i windsurferów, czego niestety nie udało nam się doświadczyć (nie wiało). Co ciekawe: z Tarify do Tangeru (Maroko) jest raptem 13 km, co jest bardzo kuszące. Sami zastanawialiśmy sie czy by nie przeskoczyć na inny kontynent, ale cena nas zabiła (58 euro bez samochodu - 1 osoba).Afrykę zostawiliśmy sobie na innego tripa z myślą, że sam Tanger to za mało, żeby ją poczuć.
Michał spędził 3 godziny w wodzie z harpunem, żeby zdobyć dla nas obiad. Udało mu się złowić 2 małe rybki, ale za to tak smakowite, że aż kupki smakowe szalały z rozkoszy.
Wieczorkiem posiedzieliśmy jeszcze chwilkę na plaży i zmęczeni słońcem i pływaniem (wreszcie nie pracą) poszliśmy spać.