Noc w porcie skonczyla sie dla nas o godzinie 3 w nocy. Te pare godzin to byla istna wojna z komarami, ktore opanowaly nasz samochod. Caly tabun siadal co chwila albo na nodze albo na twarzy - nie dalo sie wytrzymac. Nie pomoglo nawet szczelne zakrycie sie kocem od stop do glow, albo poprostu udawanie, ze ich nie ma. Cali w bablach musielismy poddac sie i zmienic miejscowke. Ruszylismy w kierunku granicy albanskiej. Droga prowadzila przez gory i tam znalezlismy miejsce zeby sie chociaz na chwile przylozyc glowe do poduszki. Oczywiscie nie obylo sie bez dziwnych dzwiekow wydobywajacych sie z pobliskich krzakow ( blizej niezydentyfikowanych ).
Rano zebralismy manatki i w droge. Najpierw granica grecka - bez problemow. Nastepna granica to granica albanska i tam jedyne co wydobyl z siebie koles z okienka to bylo pytanie: "Polska?". Na to my: "Polska". Wtedy on z wielkim usmiechem na twarzy oddal nam paszporty i nam pomachal na droge. My nieco zdziwieni i niepewni pojechalismy dalej. Skierowalismy sie na glowna droge tranzytowa, ktora prowadzi przez stolice Tiran. Skierowalismy sie najpierw na Gijrokaster, Tepelene, w ktorego okolicach napelnilismy nasze zasoby wodne w jakims zaglebiu wodnym pelnym malych kranikow. Lacznie uzupelnilismy 100 litrow wody :), bo wyszlismy z zalozenia, ze jak daja to trzeba brac.
Albania to faktycznie ostatni puzzel europy, a napewno kraj mercedesow, kiepskich drog i bunkrow dodatkowo pelny szrotow samochodowych i myjni ( w kazdej nawet zapadlej dziurze sa tabliczki informujace - Lavazh albo Special Lavazh). Bieda krzyzuje sie z bogactwem. Chyba co 3 samochod to mercedes i nie wazne czy stary zardzewialy czy s-klasy - WAZNE ZE TO MERCEDES.
Po przejechaniu paru kilometrow przekonalismy sie dlaczego myjnie to teraz najlepszy interes w Albanii. Drogi sa tak zroznicowane pod wzgledem nawierzchni, ze az strach. Co to znaczy? Asfalt, za chwile zwir. Zwir za chwile asfalt. Niestety nieodgadnione jest kiedy zacznie sie zwir, a kiedy asfalt. Faktem jest ze jest to raj dla jeepa, a nie mercedesa. Na poczatku bylo to dosc zabawne ( takie orientalne ), jednak jesli trwa taka zabawa juz 100 km robi sie srednio smiesznie. Najlepszy byl nasz gps, ktory pokazywal nam zawsze droge obok ( o wiele gorsza i dziurawa ), a my z daleka widzimy jak piekna rowniutka szosa mkna samochody. Ech to byla niezla przeprawa dla naszej westki, ale znowu bez zajakniecia zniosla te trudy i znoje ( za to dostanie nowy kolpaczek ).
Za Tepelene zrobilismy sobie przystanek przy rzece Drino. Z daleka wydala sie jakas nadzwyczaj niebieska i czysta ( w przeciwienstwie do naszej Wisly), postanowilismy wiec do niej wskoczyc.
Dalej przez Fier ruszylismy do Durres. W tym miescie wydawalo sie jakby zebrala sie cala Albania. Z kazdego rogu dochodzilo jakies albanskie zawodzenie, hotele, ludzie lazili juz po ulicy, bo chodniki to za malo. Zrobilo sie pozno i perspektya bylo spedzenie tu nocy, ale halas nas odtraszyl, wiec pojechalismy dalej. Znalezlismy nocleg za Tiranem. Wjechalismy do malego miasteczka i tam znalezlismy, piekny, caly w kaamyczkach, pusty parking idealnie pasujacy pod nasza westke :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz