środa, 11 sierpnia 2010

Dzien 9

Mala przerwa w blogowaniu spowodowana byla przemieszczeniem przez granice i malymi problemami mieszkaniowymi ale o tym dalej.

Burzowe wiatry spowodowaly ze nasza lodoweczka plula gazem do wewnatrz samochodu i ja podtrulam sie nieco gazem tzn obudzilam sie z mdlosciami i lekkimi zawrotami glowy. Poranna kapiel w morzu ocucila mnie na tyle, ze dalismy rade ruszyc dalej. Glowe trzymalam caly czas za oknem w razie gdyby mdlosci powrocily. Strasznie kiepskie przezycie takie zatrucie gazem :(.
Male, krete drozki zaczely sie robic coraz bardziej malownicze. Mijalismy mnostwo malych jeziorek i rzeczek. Im blizej Turcji tym ladniej. Dotarlismy do granicy Bulgarsko - Tureckiej. Bulgarzy machneli na nas reka, a na granicy Tureckiej musielismy jedynie kupic wize za 15 euro za osobe i tez nie bylo wiekszych problemow.
Turcje przejechalismy bardzo szybko kierujac sie na Malko Tarnowo. Stamtad do granicy Turecko - Greckiej.  rzut beretem. Jednak ta granica dala nam sie we znaki. Chyba faktycznie poruszamy sie jakims szlakiem przemytnikow albo nasza westa wyglada podejzanie, bo znowu zostalismy poproszeni o zjazd kolo wydzialu do spraw narkotykow na kanal. Znowu wywalanie jedzenia, grzebanie w szafkach, opukiwanie samochodu z kazdej strony, rozkladanie dachu. Po chwili jeden ze straznikow przyniosl jakies podejzane urzadzenie z cienkim przewodem ze swiatelkiem na koncu, ktore wtykal w kazda dziurke w samochodzie. To dziwne urzadzenie okazalo sie kamerka. Wygladalo na to ze Turcy dostali jakis nowy sprzet z unii europejskiej i testuja tak czesto jak moga :). Najgorsze bylo to ze ruszali sie tak opieszale, ze zdazylismy wypic przy tym zabiegu cala butelke wody i zjesc chipsy :). Skonczyli..... ufff......
Okazalo sie jednak, ze to jeszcze nie koniec. Jeden ze straznikow kazal nam zjechac z kanalu i ustawic samochod obok. Zamkneli hangar i co??? Wszedl kolejny straznik, tym razem z psem. Jedzenie kazal  odstawic jak najdalej samochodu, a nam odsunac sie pare metrow. Spuscil psa.......i co sie okazalo? Znalazl paczki marichuany w lewej sciance samochodu. Tak to jest jak sie sprowadza samochod niewiadomo skad :).

To na gorze to zart. Pies nam obwachal samochod, ale my bylismy czysci jak lza. Podpisalismy jakis swistek, ze zostalismy przefiskani i przejechalismy granice. Zostala jeszcze tylko grecka. Tutaj tez jakis facet w wielkich buciorach opukal samochod, cos pobzdyczyl pod nosem, otworzyl znowu ten nieszczesny dach, ale zrobil to sprawnie i szybko, wiec my zadowoleni przejechalismy ostatnia bramke. Warto wspomniec o pomyslowosci niektorych ludzi. Na scianach wydzialu narkotykow na granicy wisialy zdjecia z przemytow i w czasie przeszukiwania mielismy chwilke, aby sobie je poogladac (lepsze to niz najlepsze muzeum sztuki ). Najciekawsze bylo zdjecie, na ktorym bylo pokazane jak przemycali jakas osobe przez granice schowana za deska rozdzielcza samochodu. No coz od zawsze wiadomo, ze jakos trzeba sobie w zyciu radzic :).

Westka opukana, ja podtruta, a Michal juz bardzo zmeczony ruszylismy dalej. Zaczelo sie robic ciemno, wiec trzeba szukac noclegu. Wyhaczylismy niezla miejscowke nad morzem juz Egejskim, 10 km za Alexandropulis, gdzie stalo pare samochodow. Wjechalismy tam i okazalo sie, ze zatrzymalismy sie kolo jakiejs cyganskiej rodzinki, ktora brakowalo, zeby tam jeszcze dzika na ruszcie piekla. Jakis wielki majdan cyganski z dzieciakami, dziadkami i babciami, mamami i tatusiami wrzeszczacymi, placzacymi i Bog wie co tam robili tak naprawde. No coz, ale spac sie chce. Pochowalismy dokumenty i wszelkie wartosciowe rzeczy w kanape, na ktora nastepnie milo bylo sie w koncu polozyc. Michal napil sie jeszcze lyczka wina, ktore kupilismy za 2 euro i smakowalo jak najgorsza siara i poszlismy spac z otwarta klapa, zeby przewiew byl.
Minely jakies 3 godziny, ja juz zaczynam przysypiac, a tu nagle jakas latarka po oczach mi swieca. No nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee. Policja :(. Legitymowanie, tlumaczenie sie i trzeba sie ewakuowac z przewiewnej, nieco glosnej miejscoweczki o godzinie 24. Poczulismy sie jak bezdomni, niechciani i odrzuceni. Straszne :P. Pojechalismy kawalek dalej, ale po ciemku generalnie bardzo ciezka znalesc miejsce do spania. Wjechalismy w jakies oliwne gaje. Zboczylismy w gruntowa droge i stanelismy zapewne na czyims polu i tu dzieki westce, ze jest brazowa, bo idealnie wtopila sie w otoczenie. Wylaczylismy silnik, radio i nagle zrobilo sie okropnie cicho i ciemno. Ja slyszalam tam wszystko, od chrumkania, szelesty po jakies piski, trzaski. Przespalismy sie chwile, jesli mozna nazwas spaniem zwiniecie sie w kulke z otwartymi oczami, a raczej wytrzeszczonymi. Michal o 6 rano oswiadczyl, ze czas sie ruszyc zanim nas ktos i stad wypedzi, wiec ruszylismy dalej. Tego dnia tyle sie dzialo, ze zapominalismy o dokumentacji zdjeiowej takze zdjec niewiele.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz