Po przyjemnej i chlodnej nocy Westka wrocila do poprzedniej postaci ku naszej uciesze.
Ruszylismy w kierunku Kastorii kretymi, gorskimi drozkami. Westka prula 20 km na godzine pod gore z wlaczonym wiatrakiem. Po drodze zatrzymalismy sie zeby zrobic zdjecie, a nieopodal w krzakach cos sie zaczelo ruszac i okazalo sie, ze to zolw w najlepsze penetruje krzuny, wiec i on zalapal sie na fotke. Dla nas to bylo lekkie zaskoczenie, ze tak sobie dzikie zolwie chodza po lasach. Okolice podobno slyna bardziej z bobrow a nie z zolwi.
W Kastorii zrobilismy sobie przystanek na zwiedzanie, bo miasteczko wydalo nam sie bardzo ladne i faktycznie takie bylo. Miasteczko slynace z futer polozone w pieknym miejscu na wzgorzu nad jeziorem Kastoria.
Caly dzien przemieszczalismy sie trasa widokowa niedaleko parku Vikos - Aoos, wiec doznania wzrokowe naprawde przednie. Zajadalismy sie swiezutkimi brzoskwinkami, ktore okazaly sie specjalnoscia tego regionu o czym energicznie poinformowal nas przydrozny sprzedawca. Po drodze zatrzymalismy sie przy mini wodospadziku, ktory tak nas zauroczyl, ze odrazu pod niego wskoczylismy, aby sie nieco schlodzic. Na koniec podkradlismy matce naturze pare baniakow czystej, gorskiej wody i pojechalismy dalej. Z kazdym lykiem sie zastanawialismy czy nie zlapiemy jakiegos tasiemca, ale narazie wszystko w porzadku, a juz ze dwie butelki poszly.
Nastepny przystanek zrobilismy na kebaba wlasnej roboty z nalesniczkow, ktore zostaly nam ze sniadanka poprzedniego dnia. Kebab byl profesjonalnie przyrrzadzony z mieska zamarynowanego, cebulki, pomidorkow, a kluczem progmau bylu TZAZIKI - pychota.
Kierowalismy sie na Ioannino, a nastepnie dotarlismy do portu w Igoumanitsa. W miedzyczasie lodoweczka przestala dzialac i okazalo sie, ze juz gazu niet. Usilowalismy znalesc miejsce, gdzie mozemy napelnic butle, ale niestety nie udalo sie, wiec zaczelismy dosc szybko oprozniac miesne zapasy, bo powoli zaczynalo nam podsmiardywac wszystko.
Nastepnie znalezlismy dogodne miejsce na koczing na parkingu w srodku miasta i rozpoczelismy przyjemny wieczor w portowym miasteczku.
Pilismysmy sobie winko na brzegu, az tu nagle podbiegla watacha psow. Jeden z nich sie odlaczyl i podszedl do nas, wiec Michal uraczyl go lekko psujacym sie juz mieskiem i tym sposobem zyskalismy obronce i przyjaciela w 5 minut. Pies caly wieczor spedzil z nami skutecznie odstraszajac innych turystow z okolic naszego terytorium. Gdyby nie problemy na granicy pewnie bysmy go zabrali ze soba.
Zrobilo sie pozno, wiec poszlismy spac.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz