poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Dzien 27

Po bardzo udanej pod wzgledem snu nocy podjechalismy nad Tare i wskoczylismy do pontonka. Najpierw ubralismy sie w orzeszki i kamizelki oczywiscie. Rafting nie byl tak ekstremalny jak sie spodziewalismy, ale mimo to bylo bardzo przyjemnie. Na tego typu atrakcje lepiej jednak wybierac sie na wiosne, kiedy poziom wody jest wyzszy i adrenaliny wiecej. Mielismy za to bardzo fajnego przewodnika Serba, ktory uraczyl nas paroma fajnymi historyjkami i pozwolil skakac ze skalki do wody, ktora miala prawdopodobnie z 0 stopni. Na to skusil sie tylko Michal, ktory z radosci zostawil przy skalce swoje ukochane, troche rozklapciale, ale najwygodniejsze na swiecie klapki, po ktore musielismy sie pozniej wracac. Zeby je odzyskac musial zjechac na tylku po kamieniach z wysokiej gory. Nie zostaly jednak odnalezione.
Jeepowanie, ktore bylo dodatkiem do raftingu tez raczej bylo przejazdzka samochodem po gorach, a nie offroadem.

Po tych atrakcjach zabralismy majdan i ruszylismy juz w kierunku Budapesztu przez Serbie. Granice przemknelismy bez problemu. Po drodze minelismy wiele pieknych wsi serbskich rodem z filmow balkanskich i powiem szczerze, ze jak kiedys bede miala okazje to napewno do Serbii wroce, zeby ja spenetrowac. Jest pelna starych, kolorowych domkow, malowniczych krajobbrazow gorskich i malych rzeczek. Jedynym przystankiem jaki zrobilismy w Serbii byl Cacak - miasteczko polozone nad rzeczka, na ktorej pelno barek z knajpeczkami - no cudo...My trafilismy na maly mostek linowy, na ktory nie omieszkalismy wejsc.

Po drodze do granicy Wegierskiej spotkalismy Busika polskiego, ktorego juz mielismy przyjemnosc widziec w Czarnogorze na kempingu. Przywitalismy sie, poznalismy i busik czmychnal, bo to 1.9 byl :P.

Na granicy Wegierskiej postanowilismy przenocowac, bo juz nie bylismy w stanie dluzej jechac. Okazalo sie, ze duzo ludzi mialo taki sam pomysl, wiec ledwo znalezlismy miejsce. Wyszlismy z samochodu, przetarlismy piastkami oczy, a tu same same spiwory na trawie :). No i oczywiscie polski Busik, ktorego mijalismy cala droge :).


























sobota, 28 sierpnia 2010

Dzien 26

Wstalimy niewyspani, bo dudnil wiatr strasznie, ale czas na nas. Zjechalismy na sam dol i ruszylismy do Niksic, aby dotrzec stamtad do parku narodowego Durmitor. Oznakowanie drog tutaj jest tak fatalne, ze ciezko nam bylo tam trafic. Jak zapytalam o droge to milych dwoch panow tirowcow piec razy mowilo mi, ze mamy jechac w prawo i dopiero po chwili zorientowalam sie po ich gestach ze u nich prawo to znaczy prosto :). Droga w strone Durmitora przepiekna... Na poczatku mocno zalesiona i zielona zamienila sie w lekko gorzysta, pagorkowata, usiana glazami jak Michal stwierdzil: "po ladolodzie" :P. W oddali widac bylo juz wysokie szczyty Durmitoru, a miasteczka nadmorskie zamienily sie w osady gorskie z domkami ze spadzistymi daszkami.

Przez Żabljak dojechalismy do kanionu Tary. Przywital nas wieeelki most prowadzacy na druga strone kanionu. Wyskoczylismy z samochodu, porobilismy pare fotek. Nasza uwage przykuly skoki na bungee z tegoz mostu, ale ze to koszt 80 euro, musielismy zrezygnowac na rzecz raftingu. Jednak po relacjach ludzi bedacyhc bezposrednio po skoku mozna bylo stwierdzic, ze adrenalina niezla.

Woda Tary z gory wygladal tak zachecajaco, czysciutko i niebiesko, ze znalezlismy zejscie w dol kanionu i postanowilismy ja zdobyc :). Po paru krokach okazalo sie, ze to stanowczo nie drozka na klapki. Powolutku, pomalutku sie udalo. Michal oczywiscie wskoczyl do niej i po chwili zaczal niepokojaco dyszec :). Okazalo sie, ze jest nieziemsko zimna. No coz to raczej logiczne - w koncu z gor. Pieknie, spokojnie ale trzeba wracac. O ile latwo bylo zejsc tak wejscie przynajmniej mi przyspozylo sporo problemow. Tak sie zdyszalam, ze ledwo moglam oddech zlapac. W szybszym dotarciu na gore pomogl mi waz, ktorego zobaczylam w zaroslach. Nogi same mi zaczely biec.

Kupilismy sobie atrakcje raftingowa, zrobilismy po jednym wielkim hamburgerze na obiadokolacje i odjechalismy kawaleczek coby gdzies przycupnac na noc.


PS: Ukaszenie muszki znowu postepuje. Dzisiaj Michal stwierdzil ze to jakis czerwony babel z czarnymi kropkami, wiec muszki pewnie juz niedlugo sie wylegna. Ja mysle ze caly babel przybral ksztalt jednej wielkiej muchy... 





































Dzien 25

Dnia 25 doturlalismy sie do Kotoru. Kotor mial bardzo burzliwa historie. Byl przekazywany z rak do rak i ciagle rozudowywany. Misteczko jest uznawane za druga po Dubrowniku perle na wybrzezu Adriatyku. Znajduje sie na liscie Unesco jako swiatowe dziedzictwo kulturalne i przyrodnicze. Starowka obwarowana murami obronnymi, ktore wioda na zbocze gory. Pelne malych, waskich uliczek z charakterystycznymi wyslizganymi, brukowanymi chodnikami. Bez mapy lub przewodnika ciezko sie nie pogubic w labiryncie tych uliczek. Najlepiej wejsc brama od strony portu nad ktora widnieje data wyzwolenia miasta - 1944 r. Pierwszy na wejsciu jest plac, na ktorym stoi charakterystyczna wieza zegarowa. My zwiedzilismy starowke z mapka, ale nieco chaotycznie i na lekkim spontanie. Odpuscilismy sobie wlazenie po 1500 schodkach, ktore podobna sa duza atrakcja za 2 euro :).

Po zwiedzeniu Kotoru pojechalismy dalej w kierunku Cetinje - dawnej stolicy Montenegro. Przejezdzalismy waskimi drozkami w okolicach masywu gorskiego Lovcen ( bardzo malownicze miejsce ). Dotarlismy do malej miescinki w ktorej bylo sporo opuszczonych domow. Prawdopodobnie wplynelo na to trzesienie ziemi. zwiedzilismy sobie jeden z takich domkow i stwierdzilismy, ze chetnie bysmy go przygarneli. Chcielismy skorzystac z toalety, ale troche ciezko bylo ja zlokalizowac bo domki byly pozbawione scianek dzialowych :). Abstrachujac od tego, bardzo urodziwe miejsce - w sam raz na dacze. Minelismy jeszcze pare serpentynek i wjechalismy na droge prowadzaca do mONASTYRU W oSTROGU. Na trasie na ktorej ja prowadzilam samochod bylo mnostwo policji i jeden z policjantow usmiechnal sie do nas z zza krzaka, pomachal lizaczkiem i trzeba bylo zjechac. Na poczatku nie wiadomo bylo zupelnie o co mu chodzi, bo predkosc nie byla zawrotna. Jednak, gdy zaczal cos mowic o poczcie i 30 euro zaczelo sie robic nieciekawie. Troche pousmiechalismy sie pomachalismy rekami i okazalo sie, ze chodzi o niezapalone swiatla. Na szvczescie moj urok osobisty sprawil, ze ruszylismy dalej bez mandatu. Wszystko przez Albanie, w ktorej moznabylo tak naprawde i pod prad jezdzic jakby sie chcialo i swiatla tez malo kto mial tam zapalone. Najczesciej dwusladowce mialy jedno swiatelko migajace na dodatek.

Droga do klasztoru to byla mieszanka zachwytu z duza dawka adrenaliny. Jeszcze nie pokonywalismy takiej trasy nasza westka. Droga stroma i kreta. Stwierdzam, ze Pantokrator to przy tym pikuŚ. Ledwo sie miescil jeden samochod, a co dopiero sie z kims minac. Za nami ciagnal sie jakis volkswagen golf, w ktorym siedzialo dwoch czechow, ktory z szerokimi usmiechami obserwowali jak michal sie napina przy kazdym zakrecie, a ze zakrety 360 stopni to ja z kazdym zakretem widzialam jak sie ciesza :). Po drodze mienelismy tez jeden dzwon i jedna zepsuta chlodnice. Po paru kilometrach dojechalismy zzipiala westka na sama gore.

Klasztor w Ostrogu to jeden z najbardziej niezwyklych prawoslawnych klasztorow na Balkanach. Wbudowany zostal we wneke skalna na wysokosci 900 m. npm. Monastyr ciekawszy jest napewno z zewnatrz niz wewnatrz. W srodku mozna jedynie zobaczyc pare mozaik na scianach. Warty jest zobaczenia glownie przez niezwykle otoczenie.

Zaczelo robic sie ciemno jak to zwykle bywa pod koniec dnia, wiec zjechalismy kawalek w dol i zatrzymalismy sie w zatoczce w gorach. Wzielismy prysznic, zrobilismy pare swietlnych fotek i spac. Noc byla ciezka, bo strasznie wietrzna, ale przynajmniej bezkomarza.

PS: Slad po ukaszeniu muchy postepuje. Dzisiaj zrobilo sie czerwone i swedzi...