Obudziliśmy się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Michał znowu wyruszył na łowy, ale niestety z kolejnym niepowodzeniem. Wreszcie udało nam się wspólnie dwiema westkami wyruszyć dalej po mało owocnych połowach. Skierowaliśmy sie do Walencji, jednak po drodze chcieliśmy koniecznie obejrzeć park przyrodniczy, w którym podobno można zobaczyć flamingi :). Park znajduje się w delcie rzeki Ebre, jakieś 140 km od Walencji. Minęliśmy parę rozlewisk, trochę fabryk, a krajobraz zupełnie nie kojarzył się z Hiszpanią. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce zobaczyliśmy szerokie piaszczyste plaże. Były tak szerokie, że wręcz przywodziły na myśl pustynie. Droga się w pewnym momencie skończyła i dalej trzeba było ruszyć z buta i tak też uczyniliśmy. Przeszliśmy jakieś półtora kilometra, żeby zobaczyć drewnianą budkę z dziurką przez którą nie zobaczylismy ani jednego flaminga. Na szczęście Kuba narysował nam jednego na piasku :).
Chłopcy nie omieszkali po prężyć się trochę w wodzie i po pozować do zdjęć coby jakaś pamiątka była. Już ruszaliśmy dalej, a tu nagle zauważyliśmy małe stadko flamingów pasących się w jakimś stawiku, także plan został zrealizowany.
Po mini sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej z myślą zrobienia zakupów na obiad po drodze. Zatrzymaliśmy się w pobliskim markecie, zrobiliśmy zapasy i już mamy jechać, a tu kolejna awaria!
Tym razem Malina zaniemogła i nie chciała odpalić ( już nawet nie chowamy liny holowniczej, bo jest to chyba jedna z najbardziej przydatnych tutaj rzeczy), więc znowu trzeba było wziąć ją na hol i zaciagnąć na pobliski parking, żeby sprawdzić co tym razem jej nie pasuje. Okazało się, że to znowu ta nieszczęsna kostka przy stacyjce. Wyciągnęlismy tą kostkę, bo już zupełnie się do niczego nie nadawała i przycupnęliśmy niedaleko centrum handlowego, żeby jutro z rana wyruszyć na poszukiwania nowej zastępczej części.
Szybka kąpiel, blog i spać.
Chłopcy nie omieszkali po prężyć się trochę w wodzie i po pozować do zdjęć coby jakaś pamiątka była. Już ruszaliśmy dalej, a tu nagle zauważyliśmy małe stadko flamingów pasących się w jakimś stawiku, także plan został zrealizowany.
Po mini sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej z myślą zrobienia zakupów na obiad po drodze. Zatrzymaliśmy się w pobliskim markecie, zrobiliśmy zapasy i już mamy jechać, a tu kolejna awaria!
Tym razem Malina zaniemogła i nie chciała odpalić ( już nawet nie chowamy liny holowniczej, bo jest to chyba jedna z najbardziej przydatnych tutaj rzeczy), więc znowu trzeba było wziąć ją na hol i zaciagnąć na pobliski parking, żeby sprawdzić co tym razem jej nie pasuje. Okazało się, że to znowu ta nieszczęsna kostka przy stacyjce. Wyciągnęlismy tą kostkę, bo już zupełnie się do niczego nie nadawała i przycupnęliśmy niedaleko centrum handlowego, żeby jutro z rana wyruszyć na poszukiwania nowej zastępczej części.
Szybka kąpiel, blog i spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz