sobota, 20 sierpnia 2011

Dzień 12 - WTF

Noc na plaży na początku byla bardzo przyjemna. Akompaniament gitarowy do wina był wyjątkowo udany w wykonaniu ulicznego grajka. Zrobiło się jednak późno, więc zaczęliśmy ścielić łóżko (trochę piachu, ręcznik, koc i śpiwór), bo czas spać. W pewnym momencie usłyszałam jakieś kroki na piasku. Najpierw myślałam, że ktoś idzie, ale odwróciłam głowę i okazało się, że wielki szczur obżera się resztkami jedzenia w najlepsze. Pech chciał, że kosz na śmieci, który sobie upodobał był jakieś 50 cm od mojej głowy. Zerwałam się na równe nogi, depcząc Michała i z wrzaskiem odbiegłam jak najdalej od miejsca zdażenia. Szczur oczuwiście też. Michał mi na początku nie uwierzył, więc namówił mnie żebym jednak wróciła na posłanie. Szczur jednak namiętnie wracał do tego samego śmietnika, więc czynność ucieczki i wrzasku powtórzyłam jeszcze z 10 razy i tak do samego rana. Jak już zrobiło się widno i mogłam przyłozyć głowę do poduszki, bo zwierzak najwyraźniej zrezygnował, rozpoczęła się pora opróżniania śmietników. Gdy pora opróżniania śmietników się skończyła, to zaczęło się czyszczenie plaży i wyrównywanie piasku traktorem. 
W momencie, kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze koce wokół nas wiadomo już było, że spania nie będzie. Złożyliśmy śpiwór i zaczęliśmy plażowanie - prażenie. Na szczęście pod nosem mieliśmy prysznic, więc co 5 minut następowało chłodzenie przez zroszenie. W międzyczasie ciągłe rozmowy co z naszym domem na kółkach i jak rehabilitacja po transplantacji. Około godziny 12 00 telefon!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Mechanik zadzwonił i oznajmił, że auto: " OK, OK, OK!". Nie zastanawialiśmy się ani chwili i złożyliśmy manatki, żeby zdążyć przed siestą. Z tego całego podniecenia wysiedliśmy w zupełnie innym mieście i już byliśmy bliscy wzięcia taxy, ale nadjechał kolejny autobus, który zabrał nas prosto do Aubegny. 
Przez tą pomyłkę musieliśmy poczekać godzinę przed szrotem. Czas się dłużył okropnie. Jak tylko otworzyły się wrota warsztatu, naszym oczom ukazała się zdrowa, z nowym, hiszpańskim sercem, WESTA. Gdyby miała rączki to chyba wpadlibyśmy sobie w objęcia.
Jeszcze jazda próbna, rzut oka na stary silnik, rozmowa przez telefon z panią, która pomogła nam i wytłumaczyła po angielsku jak mamy obchodzić się z samochodem po operacji i co dokładnie wsadzili jej nowego. Wykonaliśmy test parę ładnych kilometrów, kupilismy prezent w postaci trampka dla westy za udaną operacje i dalej w drogę VIA BARCELONE! Narazie jedzie. Trzymać kciuki za dalszego tripa i szczęśliwy powrót do domu.












3 komentarze: