środa, 25 września 2013

Dzień 3 - Cres - portowe miasteczko wypełnione słońcem

Pobódkę zrobiliśmy sobie bardzo wcześnie, bo już o 7 rano byliśmy na nogach i pełni zapału do dalszej jazdy. Co ciekawe, obudziliśmy się przytuleni do jakiejś innej Westy, która najwyraźniej szukała w nocy towarzystwa. 
Nie tracąc czasu ruszyliśmy prosto do Chorwacji. Michał tak się rozpędził, że granicę Słoweńską przejechał na pełnym gazie, nie zatrzymując się przy budce strażniczej (swoją drogą myśleliśmy, że ich już nie ma). Spojrzałam w lusterko samochodu i zobaczyłam jak Słoweński strażnik wymachuje w naszym kierunku rękami. Pokonaliśmy jeszcze tylko Chorwackie przejście graniczne i skierowaliśmy się prosto do miasta Rijeka. Tam zakupiliśmy internet (120 kun - 12 dni - operator Vip) i zaczęliśmy naszą podróż po Chorwackich, krętych dróżkach. Z Rijeki ruszyliśmy do miejscowości Brestova skąd odpływają promy na wyspę Cres. Kupiliśmy bilet na prom za 250 kun duży samochód i 2 osoby) i już mieliśmy się przeprawiać, kiedy usłyszałam głośne syczenie. Spojrzałam na samochód, a on ku mojemu zdziwieniu zaczął podejrzanie przechylać się na jedną stronę. Okazało się, że złapaliśmy gumę. Co teraz? Proste. Każdy powie, że należy wymienić oponę na zapasową. Po pierwsze - stoimy na górce. Po drugie - opona zapasowa, na którą dawał gwarancję Michał, wyglądała gorzej niż ta, z której uszło powietrze. Poza pęknięciami na bieżniku i wielkim bąblem, była okej. Zapomniałam wspomnieć, że już byliśmy na rezerwie, jeśli chodzi o benzynę ( trzeba pamiętać, że stacji benzynowych też nie ma tu za wielu). Nie mając większego wyjścia, założyliśmy zapasową oponę, która sama wymagała naprawy i wróciliśmy się w kierunku Rijeki sunąc 30 km na godzinę. Całą drogę towarzyszył nam sznur samochodów, który nie mógł z żadnej strony nas ominąć, gdyż Chorwackie dróżki nie należą do najszerszych.
Dotarliśmy do zakładu Michilina pomiędzy miejscowością Matulji, a Rijeka. Naprawiliśmy oponę, zakupiliśmy nową nie śmiganą i pozbyliśmy się zapasowej z bąblem. Uffff

Po wszystkim wróciliśmy się do Brestova i przeprawiliśmy w 15 min na wyspę Cres ( mam nadzieję, że to kres naszych kłopotów). Wyspa z daleka pachnie ziołami, skałami i drzewami oliwnymi. Jest jedną z większych wysp w Chorwacji obok Krk. Kiedyś tworzyła jedność z Losinij, a teraz są to dwie wyspy połączone mostem. 
Za cel obraliśmy sobie największą miejscowość o nazwie Cres. Droga do niej prowadzi tylko jedna (wąska i kręta), dlatego nie sposób się zgubić. Wyspa nie przywitała nas zbyt przychylnie, bo ostre, fikuśne zakręty głównej drogi musieliśmy pokonywać we mgle.
Gdy dotarliśmy do Cresu, mieścinka okazała się malutką, urokliwą wioską rybacką, która po sezonie jest naprawdę piękna. Wszędzie wąskie uliczki, kolorowe domki, łódeczki, mała zatoczka i zapach owoców morza tak charakterystyczny na południu. Mieścinka dała się poznać jako wypełniona słońcem i wolno przechadzającymi się, uśmiechniętymi ludźmi. Ten spokój przelazł na nas, aż musieliśmy się zdrzemnąć. Polecamy Cres pod koniec września - jest pięknie! Daleko tu od miejskiego zgiełku.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz